środa, 27 lutego 2013

Melaka - cz.1


Jeden z kapitalnych plakatów z Melaki.

Po kilku dniach zmagań z upałem, błotem i leśnymi stworzeniami nadszedł czas na powrót do cywilizacji :)
Z wioski, która była moją bazą wypadową i znajdowała się, patrząc na mapę, pośrodku niczego jedyny sensowny powrót stanowił autobus do Jerantut. "Turysta" mi się wyłączył, nie miałem ochoty (ani tym bardziej kasy) na kolejną 3-godzinną wyprawę rzeką. A autobus jedzie tylko półtorej godziny :) No i kosztuje tylko ~6 zł.
Autobus podjechał jak na malezyjskie standardy (polskie coś mi się zdaje też...) punktualnie, wszak 30 minut to żadne opóźnienie. Taki typowy lokalny pekaes; klimatyzację stanowiły pootwierane na oścież wszystkie okna, zawieszenie twardsze niż w najlepszych sportowych furach, kierowca też z zapędami wyścigowymi.

Niedorozwinięte tygryski :P

Moim celem na dziś jest Melaka, miasto, patrząc na mapę leżące dokładnie poniżej mnie i w linii prostej oddalone jakieś 250 km. Żadna droga nie prowadzi na południe... nie chciałem jechać przez KL (ileż można!). Trzeba było więc improwizować ;)
Wyszedłem ~1 km wzdłuż trasy i... wystawiłem kciuk :)
to kolejny powód dla którego uwielbiam Malezję! Nie czekałem nawet 10 min! Pierwszy kierowca jechał do pobliskiego meczetu na popołudniową modlitwę, ale dalej nie potrzebowałem podwózki, gdyż meczet znajdował się na skrzyżowaniu całe 2 km dalej na którym musiałem zmienić odbić na południe.

Kolejne 5 min czekania (!) - bardzo sympatyczna Chinka w średnim wieku. Wracała właśnie do Kuala (w Malezji wszystkie drogi prowadzą do Kuala Lumpur) i była wręcz przerażona moim brakiem rozsądku i ryzykiem, jakie wg. niej niesie autostop. Że ona by NIGDY swojej córce na coś takiego nie pozwoliła ;) To jest właśnie ciekawe w Malezji, wielu kierowców straszy jakie to złe i niebezpieczne, i, że nikt tak nie robi, bo się nikt nie zatrzyma, ale zawsze czekam najdłużej te 10 min ;) I NIGDY, czy to w Europie czy w Azji nie miałem ŻADNYCH nieprzyjemnych sytuacji.
Po kolejnych 60 km, moim kolejnym kierowcą był... Talib! A przynajmniej facet żywcem wycięty z propagandowych filmów Al-Kaidy. Ciemna karnacja, długa broda, brudne łachmany na sobie. I jeszcze łamaną angielszczyzną mi opowiada, że on poza Malezją był jedynie w Pakistanie... Ejj, czy to przypadkiem nie tam były te słynne obozy terrorystów? - zdążyło mi przemknąć przez głowę. Facet jeszcze powiedział, że zboczymy z trasy aby podjechać na chwilę do jego znajomego coś załatwić... Zaufałem swojej intuicji i nie wyskoczyłem z krzykiem z auta ;)
Facet oczywiście okazał się być bardzo w porządku. Ma 35 lat, 2 nastoletnie córki, pracuje na budowie i narzekał mi przez pół drogi jak to "źli" Chińczycy im pracę zabierają. Także pamiętajcie, aby nie oceniać nikogo po wyglądzie :)

Zakaz palenia WSZĘDZIE na terenie starówki - SUPER sprawa!

Kolejni kierowcy, kolejne opowieści... To jest jedna z głównych rzeczy jakie uwielbiam w stopie! To, że Ty masz okazję podzielić się z całkowicie Ci obcą, dopiero co poznaną osobą kawałkiem swojego życia, jak i wysłuchać co ona ma do powiedzenia. I uwierzcie mi, słuchanie tych fragmentów życia codziennego zwykłych ludzi z drugiego końca świata to niesamowita sprawa!

Ostatni, ósmy kierowca zatrzymał się przede mną jakieś 70 km przed Melaką. Dwóch przyjaciół, wracają akurat do... Melaki! :D Pasażer nie był zbytnio rozmowny, ale kierowca owszem. Architekt, i przy okazji właściciel małego hoteliku w centrum Melaki. Przez całą drogę bardzo fajnie nam się gadało. Począwszy o malezyjskiej kuchni, po geopolityczną sytuację w regionie skończywszy. Facet był na tyle miły, że zabrał mnie do siebie na kolację. Poznałem jego żonę i małego synka. No i zwykła, domowa kolacja, ze zwykłą, chińską rodziną w Malezji - bezcenne!

Do Melaki dotarłem pod wieczór. Z umówionego miejsca zgarnął mnie mój znajomy (poznany w trakcie szalonego sylwestra w Stambule) - Hristo z Bułgarii. Bardzo pozytywny facet. Zjechał już pół świata, w Melace pracuje w wypożyczalni rowerów, zarabia tyle aby się utrzymać, więcej tymczasowo nie potrzebuje, a, że mieszka w samym sercu chińskiej starówki...
Kilka słów o Melace - starym, chińskim porcie. Na starym mieście, wiele budynków ma nawet i po 200 lat! Historyczna zabudowa, w egzotycznym, chińskim wydaniu... Do tego, stare miasto ma ten specyficzny, dekadencki klimat, który możemy poczuć w czeskiej Pradze, czy przechadzając się po wrocławskiej starówce lub krakowskim Kazimierzu. Melaka jest miastem artystów. Malarzy, grafików, street-artystów. Ci ściągają tu z całego świata, nie rzadko pozostając na dłużej.
Poniżej moja mała fotosesja ;)

Takie widoki tylko w Azji! Samo centrum wielkiego miasta. Kogo spotkałem przechadzającego się kanałem? Warana :)

Widać przygotowania do obchodów Chińskiego Nowego Roku (najważniejsze święto dla Chińczyków).

Galeria pod gołym niebem

Można się było poczuć prawie jak w Chinach!

The Orangutan House :)


Typowy staro-chiński domek :)

Kolorowa, radośnie żywa starówka :)



Kolejny 'upośledzony' zwierzak ze ścian jednej ze świątyń.


Kolejna niesamowita rzecz w Malezji. Idziesz sobie ulicą, mijasz meczet, kawałek dalej świątynia indyjska, kolejny kawałek świątynia buddyjska, kawałek dalej kościół! :D



Bambusy sobie rosną w ogórku.
Kiczowaty Budda z wyprzedaży? Proszę bardzo!



Jedna z wielu świątyń w mieście.


Grunt to mieć dobry pomysł na biznes! Sklep z pamiątkami. A dla zachęty - orchidee! :)



Park imienia jakiegoś sławnego strongmana, który najwyraźniej pochodził z Melaki.

Ten to miał klatę! :D

Jakby ktoś się wybierał - proszę, oto mapka.

Nawet fani zwierzaków i 'robactwa' mogą znaleźć coś dla siebie ;)

Fani motoryzacji również!


Lokal powyżej to... biblioteka publiczna! Początkowo myślałem, że to jakiś klimatyczny lokal nazwany tylko "Library".


A w środku dwie wielkie szafy wypełnione publikacjami... ZA DARMO! Większość po Chińsku, ale było też kilka publikacji po angielsku. Książki, płyty DVD, CD, nawet kaseta VHS - jeśli chcesz poczytać o medytacji, przybliżyć sobie buddyzm, lub po prostu zgarnąć super klimatyczny plakat z Buddą, aby mieć niecodzienną pamiątkę, to dobrze trafiłeś! :)

Trafiają się też i publikacje z takim oto znakiem... Pragnę wszystkich uspokoić. To nie są książki propagujące faszyzm. Swastyka jest znakiem o wiele starszym niż III Rzesza, wywodzącym się z buddyzmu, używanym również przez inne religie. A oznacza ona "przynoszący szczęście", w Azji jest symbolem szczęścia i pomyślności.

Nawet sklep z trumnami wygląda urokliwie w tym mieście.

Spotkałem tam bardzo wiele takich mikro-świątyń.



"Awwww... to wszystko dla mnie?" :P

Brama do miasta w wydaniu "Made in China" ;)


poniedziałek, 18 lutego 2013

Park narodowy Taman Negara


Taman Negara po malezyjsku znaczy tyle co... "park narodowy". Ale jest to miejsce niezwykłe. Jest to największy i najstarszy las deszczowy na świecie! W dodatku jest to las pierwotny, czyli taki, który nigdy nie został wycięty przez człowieka i nie musiał odrastać. Skromne 130 mln lat temu biegały sobie po tym lesie dinozaury. Dziś biegają turyści z kamerami ;)
Tutaj wciąż, przy dużym szczęściu i odpowiedniej dawce cierpliwości możemy zaobserwować dzikiego tygrysa czy słonie.


Dostać się na miejsce jest bardzo łatwo. Z KL możemy tanio (16zł) kupić bilet do Jerantut, jest go największe miasto w okolicy parku, taka brama wjazdowa tam. Wybrałem autobus gdyż... nienawidzę wyjeżdżać stopem z KL! Generalnie nie lubię bardzo stopem wydostawania się z jakiegokolwiek miasta - zazwyczaj ludzie się zatrzymują i oferują podwiezienie do centrum albo na dworzec, "Chcesz jechać do Jerantut? Oo, to bardzo daleko. Tylko autobusy tam jeżdżą". I tłumacz po raz piąty, że Ty nie chcesz autobusem, że chcesz za darmo, stopem. "Jak to stopem? Jak to za darmo? Nie masz pieniędzy? Kupię ci bilet." A ja tłumaczę i tłumaczę ;)

W każdym razie do Jerantut dotarłem już późno w nocy, i moim jedynym wyjściem było zaufanie taksówkarzowi aby zawiózł mnie do najtańszego noclegu w okolicy. Zawiózł... do całkiem przyjemnego hoteliku na obrzeżach, w którym pokój na noc kosztował znacznie więcej niż moja dniówka w KL! :/ No ale co robić, stwierdziłem raz się żyje - trochę luksusu mi się od życia należy! Mogę od czasu do czasu poczuć się jak turysta.
Na powyższym zdjęciu ciekawie ujęte ostrzeżenie, że za kradzież wyposażenia pokoju będzie trzeba zapłacić. Chyba, że to normalne, że ludzie "na pamiątkę" zabierają sobie telewizor albo pilot od klimatyzatora :P
Byłem praktycznie sam w całym hotelu. Bardzo miły portier mnie poinformował, że to względnie nowy budynek. Również dzięki jego uprzejmości nie musiałem się martwić o dalszą drogę. Jak przystało na rasowego turystę jakim się chwilowo stałem, za samego rana zgarnął mnie minibus i zawiózł na przystań. Do parku można dostać się w dwojaki sposób - szybki i tani - autobusem (półtorej godziny), albo po turystycznemu - longboat'em za kolejną dniówkę płynąc jedyne 3 i pół godziny.



Widoki z łodzi nie powiem, przyjemne, ale po pół godziny się znudziłem i poszedłem spać :P W dodatku zaczął padać deszcz.


Wejście do parku znajduje się przy maleńkiej wiosce, żyjącej obecnie, myślę już tylko z turystów.
Na zdjęciach poniżej - tak się prezentuje wioska od strony rzeki.




Pierwsza myśl - matko gdzie ja jestem! Parę baraków na wodzie i chaszcze! ;)
Na szczęście po wejściu wgłąb lądu, okazało się, że wioska jest zgrabnie ukryta między "chaszczami". A kawałek dalej ma nawet całkiem ładne nabrzeże.

To widok na wioskę z wejścia do parku (sam park znajduje się po przeciwnej stronie rzeki). Jak widać nie jest tak źle, jak się na pierwszy rzut oka wydawało.

Nie wiem czemu, nie pytajcie mnie dlaczego ten facet wjechał autem do rzeki :P

Jeszcze jedno ujęcie na "cywilizację".


A tak wyglądała wioska:P A konkretniej 4-osobowy pokój (4 ściany, podłoga i dziurawy sufit) który wynajmowałem sam, płacąc za niego całe 10zł/dobę! Ciepłego prysznica brak, w nocy mi ogromne cykady wlatywały do pokoju a dziki hałasowały w śmieciach, ale tym razem, dla odmiany wyłączył mi się 'turysta' a włączył tryb 'ekonomiczny' ;)


Mapa okolicy ;)
Park jest ogromny, najdalsze miejsce jakie widziałem na planach było oddalone o 55km! Co daje jakieś 2-3 dni marszu przez dżunglę w jedną stronę. Niestety taka tygodniowa wyprawa to skromne 1500zł za samego przewodnika, ehh... chciałbym tyle w tydzień zarabiać. I to jeszcze szwendając się po lesie :P


Na samym wstępie do parku wita nas taka miła informacja :)
Kto zapragnie zaoszczędzić 20 zł, które kosztuje licencja na używanie aparatu w parku, i zostanie na tym przyłapany zapłaci za to skromne 10.000 zł lub spędzi 3 lata w pace! Ja wolałem nie zaoszczędzić.


Nawet w najstarszym lesie deszczowym mają wifi! I to nawet wodoodporne!


Część administracyjna wygląda bardzo ładnie i schludnie - krzaczki, przycięte trawniczki, sporo domków dla turystów. Bungalow bodajże 300zł/osobę/dobę !!! 
A ja taki swojski akcent na śmieciach ustrzeliłem :)


Kto zidentyfikuje kwiatka? Cudo! 

Tak mnie naszło tam, że już mnie zupełnie nie rusza widok bananów rosnących na drzewie :P


No i na reszcie dżungla! W okolicy jest kilka krótkich tras przystosowanych dla turystów, z takimi fajnymi drewnianymi podestami - nie straszne nam wtedy ulewy, błota czy wszędobylskie pijawki.

Aaaaale bambus! :P


Krzaki, chaszcze, wszędobylskie robactwo, +30°C, wilgotność 100% - jednym słowem - SUPER !!!


Główną atrakcją parku jest most linowy zawieszony w koronach drzew - od 10m do ponad 25m nad ziemią! Ciekawe uczucie iść wysoko nad ziemią po moście który ugina się i 'pracuje' przy każdym naszym kroku :) Ale widoki super!




Bardzo sympatyczne jeziorko zagubione gdzieś pomiędzy drzewami.



W tym miejscu kończył się wygodny szlak na podestach... oczywiście, że poszedłem dalej! Sam!
Żeby od razu tak przewodnika wynajmować! Myślałby kto! :D

Już publikowane zdjęcie z leśnym stworem :)
Dalej szlak był już bardzo ciężki; spora hipsometria, śliska ziemia, pijawki, trzeba było się chwytać korzeni aby przejść dalej, itp - super! Ehh, kiedyś zaoszczędzę te 1500 zł i się wybiorę tak na tydzień! To by było coś!

W następnym poście będzie już powrót do cywilizacji - opowiem Wam o moim ulubionym mieście w Malezji - Melace! Mieście, gdzie pomiędzy >200-letnimi starochińskimi domami można spotkać spacerującego sobie 1,5 metrowego warana lub starych hippisów palących trawkę :)