niedziela, 8 września 2013

Autostopem po Borneo!

Pięć dni i ponad 2000 km po bezdrożach Borneo!


Jutro wyruszam stopem. W nieznane... Przede mną ponad 2000 km trasy drogami gruntowymi, bez żadnej większej miejscowości po drodze, bez autobusów, bez informacji turystycznej.. Nie wiem gdzie będę spał, nie wiem czy będę spał. Nie wiem jak i kiedy dotrę do celu... I wiecie co? Czuję podniecenie! To niesamowite uczucie przed wyprawą w nieznane! Turystyczna ekstaza. Śmieję się sam do siebie, jestem pogodny. Nie mogę się doczekać! Żeby zobaczyć co się stanie! Żeby przeżyć kolejną przygodę. Jak to będzie! Jak się ułożą moje następne dni.
Powiedzcie mi moi drodzy, czy takie podejście to jakiś wrodzony, niepoprawny optymizm czy może raczej brak instynktu samozachowawczego? ;)


Fergi podrzucił mnie na przedmieścia Pontianak, ogólnie tłumacząc mi moją trasę na kolejne dni. Pierwszy odcinek - prawie 1000km do miasteczka Pangkalanbun. Z czego ponad połowa trasy wiedzie przez dziewiczą dżunglę - brak jakichkolwiek miejscowości, brak zasięgu komórki, brak sklepów... Brak cywilizacji! :)


Głupi ma zawsze szczęście - to moje hasło przewodnie. Nawet nie stałem przy drodze 10-minut, podszedł jeden pan, zagadał łamaną angielszczyzną co tu robię, po czym wytłumaczył, jakie samochody próbować zatrzymać, wystarczy odczytać litery z rejestracji, aby wiedzieć, które auto jest z której prowincji :) Pan był jeszcze bardziej pomocny, po chwili zawołał policjanta. Po wytłumaczeniu po raz drugi kto ja jestem i co robię, i na ile szalony jestem, aby pchać się samemu w taką trasę... pan policjant zatrzymał mi ciężarówkę :D I nakazał kierowcy znalezienie mi bezpiecznego transportu do mojego celu! :)


Pierwszą ciężarówką przejechałem tylko kilka kilometrów... Na najbliższy postój ciężarówek! Tak, czekałem prawie 2 godziny, aż kierowcy zakończą załadunek. Okazało się, że ja pojadę jedną lori (taka mała ciężarówka), a mój plecak drugą! Kabina kierowcy jest niewielka, pogoda nieprzewidywalna. Znów pytanie do Was - głupota, czy ślepa wiara w ludzi? :D Gdzieś pośrodku Borneo oddałem cały mój dobytek zupełnie obcej osobie, mając nadzieję, że wieczorem znów go ujrzę!
Kierowcy mówili bardzo łamanym angielskim, ale byli mili. W dodatku, Fergi był na tyle pomocny, że kilkukrotnie robił za tłumacza przez telefon :)
Na zdjęciach powyżej i poniżej przeprawa promowa przez rzekę. Mostu nie ma bo i po co, kąt nachylenia aby wjechać na prom wynosi jakieś 30st, brak umiejętności lub nieopanowane nerwy grożą zjechaniem do rzeki :)

Tutaj krótki filmik z załadunku:




Czekając na prom zostałem poinformowany, aby się najeść, gdyż z drugiej strony rzeki, przez najbliższe kilkaset kilometrów jest dżungla. I tyle. Nic więcej :)


Moi kierowcy! :)
I łysy Grześ :P



Przejechanie 1000 km zajęło mi ~24h... W tym 6 godzin snu.
Rzeczywiście za rzeką kończyła się cywilizacja. Następne kilkanaście godzin jechaliśmy po albo bardzo dziurawym asfalcie, albo po ubitej ziemi. Mosty nad bardzo często mijanymi rzekami wyglądały jak drewniane improwizacje mogące się w każdej chwili rozlecieć, co jakiś czas w w rowie, czy na dole zbocza góry mijaliśmy wraki innych ciężarówek... W tym miejscu nie ma co liczyć na pomoc...
Pod wieczór, około 23 dojechaliśmy do miejsca, gdzie nocują kierowcy. Nocleg polegał na spaniu na brudnym materacu, na zbitych deskach i pod dziurawym dachem. Wolałem nie myśleć, ilu ludzi przede mną pociło się na tym posłaniu ;)

Wyobraźcie sobie, budzicie się ok 3 nad ranem, wokół nieprzenikniona cisza i ciemność... Brak zasięgu w komórce, brak jakichkolwiek świateł czy innych oznak ludzkiej obecności, nie wiesz gdzie jesteś, totalne zadupie, a kierowca który spał obok ciebie gdzieś zniknął... Takiej schizy dawno nie miałem! Milion myśli na sekundę, uciekł, ukradł, poszedł do kibelka? Nawet nie wiem gdzie jestem! Na szczęście wrodzony stoicyzm przemówił mi do rozsądku, że nie ma co panikować w środku nocy i najlepszym wyjściem jest kontynuowanie snu. Co będzie rano, to się dopiero przekonam za kilka godzin.
...jaka ulga! Kierowca obudził mnie o 5:55! :) Pora ruszać w dalszą drogę :) Okazało się, że niezwykłe okoliczności + bujna wyobraźnia potrafią nieźle namieszać w głowie. Cóż, Grześ dalej ma więcej szczęścia niż rozumu :)


Po drodze minęliśmy coś a'la wioskę, 4 chaty na krzyż, prąd z generatora, zasięgu w komórce dalej nie ma. W tym coś na stylu restauracji, miejsca gdzie podróżni mogą coś zjeść, pogadać, zapalić papierosa. Biały w tym rejonie to zupełna nowość. Odkąd się pojawiłem, zeszło się pół wioski, zagadywali po indonezyjsku, ja próbowałem coś odpowiadać :D Nawet pochwalili się domowym pupilkiem... Dla nich to była radocha, pokazać przybyszowi zwierzątko z lasu, dla mnie smutny widok... Nawet nie próbowałem im tłumaczyć, że to bardzo źle odławiać tego typu zwierzęta i trzymać jako żywe zabawki, Ci ludzie pochodzą z zupełnie innej planety co ja. Zderzenie dwóch różnych światów. Szczerze, nie jestem pewien co to za zwierz, mocno skołtuniony był. Pytanie do znawców - cyweta, czy coś innego?


Powrót do cywilizacji! Plantacje palm!


Do Pangkalanbun dotarłem dnia następnego wczesnym popołudniem. Moje ciężarówki do samego miasta nie jechały, ale ostatnie 20-30km pokonałem dość szybko dwoma kolejnymi stopami :)


Po traumatycznej nocy w dżungli potrzebowałem odpoczynku i kojącego kontaktu z cywilizacją - zaszalałem i zostałem na cały dzień w Pangkalanbum. W miasteczku małym i nieciekawym, gdzie nie ma zupełnie nic ciekawego do zwiedzenia :P
Jedyną ciekawostką była mapa prowincji. Grześ grzecznie zrobił z niej notatki, jak ma wyglądać następny odcinek jego trasy, zapisał sobie nazwy miejscowości, przez które musi przejechać ,itp.

Dnia następnego, wczesnym rankiem wyruszyłem w kierunku, pierwszej miejscowości po drodze - Kumai. Pierwszy, krótki stop na skuterze na rogatki miasta, drugi wygodnym SUVem, po drodze sporo rozmawiałem z kierowcą. Co wydało się dziwne, kilkukrotnie dopytywał się czemu jadę do Kumai... Jego zdziwienie wyjaśniło się, jak dojechaliśmy do celu... Kumai, miasteczko oddalone jedynie ~20km od Pangkalanbun, na wielkiej mapie w moim hotelu, było zaznaczone w złym miejscu!!! Pierwszy konkretny stop, 20km - w przeciwnym kierunku! Co bardziej wrażliwy mógłby się załamać ;) Pan kierowca, śmiejąc się z mojej głupoty, zaproponował podwiezienie z powrotem do miasta! Okazało się, że przyjechał tutaj, TYLKO po to aby mnie podwieźć! I jak tu nie uwielbiać Indonezyjczyków?! Ale to nie koniec... Po drodze pan kilkukrotnie sugerował wzięcie autobusu... Jednak mocno skromne już fundusze oraz żądza przygód wybijała mi ten pomysł z głowy. Pan zapytał, czy może podjechać do domu, na obiad. Stwierdziłem, czemu nie. Poznałem jego żonę, dzieciaka, najadłem się (^^), pan w domu odnalazł taką samą mapę, jaką widziałem w hotelu, i... ku jego zdziwieniu Kumai rzeczywiście jest źle zaznaczone! Czyli Grześ aż taki głupiutki nie jest ;) Pan podarował mi mapę na pamiątkę, zabrał do księgarni i wbrew mojej woli zakupił mi atlas z mapami Indonezji oraz słownik angielsko-indonezyjski! Jakby tego było mało... wręcz wbrew mojej woli zabrał mnie na dworzec autobusowy i kupił bilet do Banjarmasin! :/
Z jednej strony staram się nie odmawiać (prawie) niczemu na mojej drodze (taki mój prywatny 'yes man project'), z drugiej chyba nigdy nie było mi tak głupio! Tak biedny kraj, tak biedni ludzie, a tak dobrzy... Pomóc nieznanemu człowiekowi, nie oczekując niczego w zamian... Czasem brakuje mi słów... Udało mi się wyciągnąć adres owego pana, także jak się odkuję podeślę mu coś w prezencie :)
A tak na serio, muszę poćwiczyć asertywność...


Powyżej 'dworzec autobusowy' w Pangkalanbun. Poza mną jechała przeokrutnie głośna i gadatliwa grupa Hiszpanów. Oni się wszędzie muszą drzeć :/
Po drodze mieliśmy zmianę autobusów, na szczęście Hiszpanie zostali, ja drugą część trasy (aby zaoszczędzić ~5zł) postanowiłem jechać autobusem bez klimatyzacji... I to był błąd. Autobusy z klimatyzacją jeżdżące po Azji pd-wsch mają jedną cechę wspólną, za punkt honoru kierowcy trzymają sobie zamrożenie podróżnych! Klima zawsze mrozi na maksa, miejscowi śpią w bluzach, kurtkach, zadowoleni z tak wysokiego standardu (wszak zmarznąć tutaj mogą tylko bogaci:P), Grześ marznie w krótkim rękawku. Autobus bez klimy okazał się byś starym ogórem, bez połowy okien, gdzie... 3/4 pasażerów paliła co chwilę papierosy! Pomijam, że zepsuł się dwa razy po drodze :P Wymiana koła pośrodku dżungli, w zupełnych ciemnościach - ciekawe doświadczenie :)


W wielu miastach na Borneo ludzie hodują ryby w... rowach :D Pomiędzy jezdnią a domami, zwykły, niewielki kanał zamieniony w rybią farmę. Co gorsza, te rybki potem pewnie trafiają do pobliskich restauracji...

Dotarłem do Banjarmasin wczesnym porankiem, z trudem udało mi się przebrnąć na drugi koniec miasta (skromny moloch z 1,6mln mieszkańców), kilka stopów, głównie ciężarówkami i na noc docieram do celu mojej wyprawy po Borneo - Balikpapan :) Jedynego rozwiniętego miasta, w którym jest nawet McDonalds i można się wybrać na kawusię do Starbunia :P A gdzie jeden z większych barów karaoke 'zachęca' klientów szyldem "No Drugs, No Hostess, No House Music, No Whisky" :P
W samym mieście spędziłem dwie noce, znów racząc się powrotem do cywilizacji i szalejąc jedząc nawet w McD :P Kolejny punkt programu - przeprawa promowa na Sulawesi! Ale o tym w kolejnym odcinku :)