niedziela, 22 lutego 2015

Wyprawa łowiecka na wulkan

Reaktywacja reaktywacji. Opowieści ciąg dalszy.

Dziś opowiem Wam, jak to z przewodnikiem (dalsza rodzina mojego gospodarza) wyruszyłem na wyprawę wysoko na stoki na wulkanu Mayon. Wyruszyłem oczywiście w poszukiwaniu miejscowego robactwa :D

Wyprawa zaczęła się wcześnie rano. Pierwsze kilkadziesiąt metrów trasy biegło przy głównej drodze. Szybko zboczyliśmy na przełaj, wzdłuż koryta rzeki, przez pobliską wioskę, w kierunku zawstydzonej, trochę niewyspanej, ale jakże malowniczej Mayon.

W mijanej wiosce mogliśmy podziwiać na własne oczy jak wygląda suszenie ryżu po zbiorach. Tak, to ten sam brązowy (bezglutenowy!:P) ryż, który Wy kupujecie potem po 3,50 za 400g :P Tutaj suszy się wprost na asfalcie, czasem jakieś auto po nim przejedzie, choć starają się jak mogą omijać.



Po krótkiej rozmowie z sąsiadami m.in na temat tawa-tawa i po smacznym posiłku ruszamy dalej. Pierw kawałek dróżką asfaltową, aby później znów błądzić między drzewami, poletkami i generalnie chaszczami w kierunku góry.



Bliżej góry znajduje się bardzo zaniedbane... pole golfowe! Korzystają z niego głównie miejscowe krowy, ale dołki z charakterystycznymi flagami mijaliśmy.


Krótki filmik.



Mayon, już trochę rozbudzona. Powoli się ośmiela. Już nawet momentami widać wierzchołek!



Moja własna drużyna pierścienia :D


Im bliżej celu tym krajobraz coraz bardziej księżycowy. Niesamowite wrażenie iść wyschniętym potokiem lawy i popiołów. Trudno człowiekowi uwierzyć, że ten, jakże spokojny, cudownie malowniczy krajobraz, chciałoby się rzec raj na ziemi, co pewien czas zamienia się dosłownie w piekło na ziemi.. Że obok przelewa się gorąca lawa, czy inna lawina piroklastyczna, a z nieba spadają kilkutonowe skały niszcząc wszystko na swojej drodze.


Pod sam szczyt się nie wybieraliśmy. Naszym celem była plantacja kokosowa kuzyna mojego gospodarza. Położona już całkiem wysoko. Po kilku godzinnym marszu dotarliśmy. Krótki odpoczynek, nawodnienie i do roboty! Nie przyszliśmy tu się lenić! (znaczy głównie to ja odpoczywałem, miejscowi mają niesamowitą kondycję!)

Uwagę moją przykuła dziwnie 'włochata' lina zawieszona pośrodku obozowiska. Po bliższej inspekcji okazało się, iż wcale nie jest włochata, a jest dosłownie urzeczywistnieniem największego koszmaru arachnofoba :P


Setki kosarzy (takich samych co biegają po naszych blokowiskach), oblegało całą linę i jej okolice. Wyglądały kosmicznie!


A tutaj już to co Grzesia ciekawi najbardziej! Czyli co można wygrzebać spod liści :D
Habitat.



I mieszkańcy!
Najpewniej przedstawiciele Trigoniulus macropygus lub jakiś pokrewny gatunek. Dla zainteresowanych, tutaj znajdziecie więcej moich zdjęć jak i szerszy opis.
Łowy były skromne gatunkowo. Tylko krocionogi i kilka skorpionów. Pora była wybitnie sucha, stąd wszystko robactwo bardzo było pochowane.


Tutaj obozowisko oraz nasz przewodnik w całej krasie. Pan ma jakiś milion lat, jest pomarszczonym staruszkiem, a zapierniczał jak szalony, praktycznie nie odpoczywał, kiedy my padaliśmy i staraliśmy się nie odwodnić.


Na wyprawę na plantację nie potrzebujesz brać ani wody ze sobą, ani jedzenia, ani nawet sztućców! Kilka minut poszukiwania odpowiednio dojrzałego owocu, kilka ciosów maczetą i napój gotowy. A zaprawdę powiadam Wam, taki kokos jest PRZEPYSZNY! Bardziej organic i GMO-free też się już nie da:P Pierw macie kilkaset ml pysznej wody kokosowej na ugaszenie pragnienia. Do tego jest to izotonik, bardzo bogaty w wartości odżywcze. Po napojeniu, kolejne dwa ciosy maczetą i mamy deser! Świerza pulpa kokosowa! Delikatna; taka galaretka, nie te twarde wióry co u nas są.
Nie masz sztućców? Nie problem. Czekaj. Ciach! Proszę! Hand-made łyżeczka do jedzenia kokosów! Organiczna, fair-trade, biodegradalna!
Tak na poważnie. Kocham takie momenty. Kiedy czuję się tak blisko natury jak nigdy. Kiedy dosłownie wszystko, czego potrzebuję w danym momencie jest tuż obok, za darmo. Ofiarowane przez hojną Matkę Naturę.


Po całkiem udanych łowach drużyna pierścienia wyrusza w drogę powrotną z Mordoru:P

Nawet nic nie mówią o miejscowych, co całą wyprawę robią w japonkach ;)

Spojrzenie za siebie. Wyobraźcie sobie, jakby nagle zza rogu wylał się potok lawy, czy innych popiołów.. To miejsce bardzo pobudza moją wyobraźnię ;)

jestę artystę

I znów zaniedbane pole golfowe. Takie przemyślenia wtedy miałem. Gdybym miał kilkaset zbędnych milionów, to bym tam Walną 5* kompleks hotelowy wraz z wypasionym polem golfowym. Miejsce jest wprost idealne. Z jednej strony piękny widok na morze, błękit powala. Obracasz się o 180° - masz przed sobą ogromną, piękną górę.
Jest to odległość względnie bezpieczna już od wulkanu, a widoki są nieziemskie. Do tego ciekawa okolica, praktycznie nie skomercjalizowana. Jeśli to czyta jakiś Kulczyk i byłby zainteresowany inwestycją, proszę o PW ;)


Odpoczynek w cieniu.


Nasze krowy zazdroszczą tej krowie.

I na koniec, jak już wróciliśmy do cywilizacji uchwyciłem taki widok. Rzadki okaz filipińskiego kota drzewnego, zaprzyjaźnionego z miejscowym chłopcem :)