czwartek, 30 sierpnia 2012

Makak...

W życiu lekarza weterynarii są i smutne momenty...

Dostaliśmy zgłoszenie od turystów, że w pobliżu ich hotelu, jest ranna małpa. Po szybkim przygotowaniu leków uspokajających i dmuchawki (głównie z nimi 'polujemy' na dzikie i bezdomne zwierzęta) ruszyliśmy w drogę.
Na miejscu, po krótkich poszukiwaniach udało nam się zlokalizować ranne zwierzę. Makak leżał na plaży. Zwiastowało to poważny stan zdrowia zwierzęcia. Po krótkich łowach, udało się Michałowi (nasz 'złota rączka', również główny łowczy ;) trafić lotką ze środkami uspokajającymi. Kilka małpich krzyków później wydobyliśmy z krzaków spremedykowanego pacjenta.


Czym prędzej zapakowaliśmy go do klatki i ruszyliśmy w podróż powrotną do Schroniska.



Niestety. Wypełnił się najczarniejszy z możliwych scenariuszy... Zwierzę miało otwarte (!!!) złamanie kości promieniowej, nadinfekowane larwami much oraz poważne złamanie kości udowej wraz z OGROMNYM ropniem... Sądząc po stanie ran, musiała się tak męczyć od co najmniej dwóch tygodni. Nie pozostało nam nic innego jak poddać ją eutanazji... Nawet w najlepszym ośrodku na świecie nie bylibyśmy w stanie uratować ręki i nogi przed amputacją, a dla dzikiej małpy byłby to wyrok śmierci...

Jedna z kilku ran na przedramieniu, w środku zaawansowana muszyca.

Udo z widocznym OGROMNYM obrzękiem wywołanym ropniem.

Niestety, tego typu sytuacje są nieodłącznym elementem pracy lekarza weterynarii.


Mimo wyjątkowo smutnych okoliczności nie mogłem przegapić okazji do przeprowadzenia sekcji zwłok (takie moje trochę chore hobby ;))
Z racji iż jest to blog weterynaryjny, załączam galerię z sekcji.
Ostrzegam, zdjęcia są wyjątkowo niesmaczne i zwykłego śmiertelnika szybko przyprawią o mdłości. NIE DLA DZIECI. 
Dla studentów, jak i lekarzy weterynarii mają jednak pewną wartość edukacyjną.

Sekcja zwłok (DRASTYCZNE ZDJĘCIA !!!)

czwartek, 23 sierpnia 2012

Typowy dzień w Lanta Animal Welfare ;)


Nareszcie znalazłem trochę czasu aby wrzucić zdjęcia :)

Znów wpadłem w wir pracy:) Pracuję w lecznicy od 9 do 17, z godzinną przerwą na obiad, 6 dni w tygodniu, a nieraz i 7. Podstawowym zadaniem Lanta Animal Welfare jest program ABC/AR (Animal Birth Control and Anti Rabies Vaccination), czyli pisząc wprost, naszym głównym priorytetem są kastracje i sterylizacje zwierząt. Lanta nie jest typową lecznicą, pomijając sytuacje zagrożenia życia leczymy tylko zwierzęta, których właściciele zgodzili się na sterylizację.
Czemu tego typu akcje są potrzebne? Oto prosty plakat dla nieuświadomionych.

Każdy dzień rozpoczynam od 'przeglądu' wszystkich naszych pacjentów.
9.00-10.00: 'Przegląd':
Chore zwierzęta trzymamy w trzech miejscach;
- w izolatce (choroby zakaźne, kwarantanna),
- pomieszczenie dla zwierząt przed i po operacji,
- wybieg i kojce dla tymczasowych psów.
Poza kontrolą stanu zdrowia i postępu terapii moim zadaniem jest poranne podanie leków. Mamy np. jednego kociaka z kocim katarem, podajemy mu m.in. ACC i gentamycynę w formie inhalacji; samo to zajmuje ponad 20 min. Mamy również szczeniaki, z problemami skórnymi, które mają taką 'gastrofazę', że zjadają dosłownie wszystkie tabletki jakie im podaję prosto z ręki! Normalnie, pacjent idealny :)

Po przeglądzie, jeśli nie mamy akurat pacjentów, mam zazwyczaj trochę czasu aby zaparzyć sobie kawę i zjeść część śniadania.

Od ~10.30 jeśli mamy pacjentów rozpoczynamy operacje. Ich liczba waha się od 1 do kilkunastu dziennie. Często jeździmy również z dr. Tejem na polowanie z dmuchawkami, co opiszę w oddzielnym poście :) Czasem dr sam poluje, a ja siedzę w klinice i operuję przez pół dnia :)

~15.00-16.00 zazwyczaj robię sobie przerwę obiadową, ot czasem do tego dołączę basen (mamy za darmo!), albo chwilę pływania w morzu :)

16.00-17.00 - popołudniowy obchód, oraz podanie lekarstw pacjentom.

Nie powiem, męczące jest nieraz to, iż czasem, dosłownie NIC się nie dzieje przez pół dnia, a ja, jako jedyny wet muszę siedzieć 'na posterunku'. Inni wolontariusze chociaż mogą się z psami na spacer przejść! ;)






pora karmienia, skromnego stadka 19 kotów, widok niesamowity :)



Dziś, razem z dr. Tejem, i nowym wet-wolontariuszem, Rene ze Słowacji wybraliśmy się do dwóch okolicznych gospodarstw zaszczepić zwierzęta. W tym dwie przesympatyczne małpki :)


System uwięzowy pozostawia wiele do życzenia, ale cóż... ciągle muszę sobie przypominać, że to nie Europa... Małpki są w dobrej kondycji fizycznej, opiekunowie poświęcają im dużo swojego czasu, na swój sposób dbają o nie. Niestety, pozostaną one do końca życie okaleczone psychicznie... miejsce małp jest w lesie, pośród przedstawicieli swojego gatunku... Kupowanie tak inteligentnych i wrażliwych zwierząt na 'pety' jest dla mnie wyjątkowym egoizmem.

A oto i dr Tej! Świetny chirurg (jest kilka lat ode mnie starszy, a ma na koncie już >10.000 sterylizacji (sic!)). Do tego bardzo dobry mentor. Na zdjęciu razem z udomowionym łaskunem, zwanym nieraz cywetą ;)
 

Kolejna sweet-focia do kolekcji ;)

Dr Rene w akcji.

Jedna z wolontariuszek; Heather z UK.

Szczepienie!

Słodziak! ;)



Cyweta

Właściciele farmy, mimo iż twierdzą, że kochają zwierzęta trzymają również ptaki drapieżne w takiej oto klatce... pozostawię to bez komentarza.



A życie toczy się dalej... ;)


Tajski królik morderca, tak agresywnej bestii jeszcze w życiu nie widziałem!

Praca weterynarza nieraz wymaga poświęceń ;)

Ot taki sobie przydomowy ogródek

 Heather i cyweta znów :)


Jeden z naszych psiaków :)


Na zakończenie dnia przyjechały do nas dwa psy. Lokalni używają ich do polowań... te natrafiły na dziki...

Skończyło się względnie dobrze; kilka głębokich ran, sporo szycia, dużo bólu, ale się wykaraskają :)

Uff! Starczy wrażeń na jeden dzień! ;)

sobota, 18 sierpnia 2012

Park Narodowy Mu Ko Lanta

Park narodowy :)

   Korzystając z idealnej pogody i przysługującego mi jednego dnia urlopu (na każdy tydzień) postanowiłem odpocząć od pracy w lecznicy i nareszcie pozwiedzać wyspę :) Koh Lanta jest całkiem spora, długość wyspy wynosi ponad 30km. Jest co zwiedzać. Większość terenów zajęta jest pod uprawy kauczukowca, kokosów i bananów. Z dziewiczych lasów ostało się kilka niewielkich fragmentów, w tym rezerwat w parku narodowym Mu Ko Lanta - celu mojej dzisiejszej wyprawy.

Po drodze wiele znaków przypomina o tragedii z 2004 roku...

 Park, a raczej jego lądowa część, położony jest na południowym krańcu wyspy, dość daleko od ludzkich siedlisk. Wejściówka niedroga, jedyne 100 batów (11zł). Kilkoro turystów poza mną i... ani żywego ducha! Bomba! :)

Miło było pooglądać względnie niezmienione ludzką działalnością tereny.

Ludzka działalność ;)

Niesamowicie piękna, praktycznie bezludna plaża.


Klif, skały i lazurowy błękit :)




   Do zwiedzania dostępny również był szlak "naukowo-przyrodniczy". Ścieżkę o długości niecałych 2 kilometrów pokonałem w przeszło 3 godziny ;)
Szlak składał się z wąskiej i czasem bardzo stromej ścieżki przez dżunglę :) Nie do końca konserwowanej, gdyż kilkukrotnie musiałem wspinać się na ogromne, powalone drzewa, aby móc iść dalej.
Kilkukrotnie udało mi się zaobserwować małpy. Jest ich na wyspie na prawdę sporo. Niestety zazwyczaj widuje się je wyjadające śmieci...

Las deszczowy

 I jego mieszkańcy ;)
Lychas scutilus



 Plaża nocą ożywa. W świetle latarki co nóż jakiś tajemniczy kształt ucieka w stronę morza...

Każda muszla - jeden mieszkaniec ;)

Krabik

Krab pustelnik

Pozdrawiam!