poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Autostopem po Filipinach



Przyznaję się bez bicia, pierwsze ~ 70km przejechałem autobusami, żeby choć trochę wyjechać poza miasto. Później już było tylko gorzej ;)


Okazało się, że wbrew temu co piszą przewodniki na Filipinach zupełnie nie znają autostopu. Kiedy już wreszcie udało mi się wyjechać poza miasto (względnie - Manila i przedmieścia są OGROMNE) spędziłem kolejne 2 godziny czekając na nic... Szedłem sobie wzdłuż drogi, co chwilę mówiłem miejscowym, że nie, nie idę na autobus ;) Czekałem na ten właściwy transport. No i się doczekałem! A konkretniej znalazł mnie sam, jak to często w moim życiu bywa ;) Akurat rozmawiałem z jednym z mieszkańców pobliskiego domu, gdy sama z siebie zatrzymała się mała ciężarówka! Jechali rozwozić owsiankę po sklepach, akurat na mojej trasie :)


Minusem całej sytuacji, albo i plusem było nasze tempo... W każdym mijanym miasteczku zjeżdżaliśmy pod market i się zaczynało... Wyładowywanie kartonów owsianki takiej a owakiej, uzgadnianie ile sklep zamówił, chowanie kartonów do samochodu i wyciąganie innych... i tak w koło Macieju :P Nie wiem jaka wyższa filozofia tkwi w wyładowaniu pudełek zgodnie z listą, ale trwało to w porywach i po 2 godziny (głównie czekania). W jednym miasteczku, pan pierw wypakował 12 kartonów, przeliczył, pomyślał, odniósł 2 kartony, znów mu się rachunek nie zgadza, po czym przyniósł 3 kartony, przeliczył - zgadza się! Ja w tym czasie zdążyłem się zapoznać z obsługą sklepu, wymienić się z nimi fejsikiem i nawet sobie znaleźć miejscową dziewczynę ;) Jedziemy dalej!


Na zdjęciach jestem z kierowcami magicznego owsiankobusa ;)
Zszedł nam cały dzień, a nie pokonałem nawet połowy zaplanowanej trasy. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach u Grzesia, jak Grześ nie pomyśli o noclegu, to ten się sam znajdzie. I w ten oto sposób, w podobnych klimatach jak parę miesięcy temu pośrodku Borneo, nocowałem na ławce, pod kioskiem znajomego kierowców, na poboczu drogi której nie było ;)


Urocza młoda sprzedawczyni;)
Filipińczycy są bardzo gościnni, nakarmili mnie tam, po chwili na stole pojawiła się flaszka miejscowej whisky, potem kolejna ;) Oni mieli frajdę, że piją z białasem, białas miał frajdę, że pije z nimi. Właśnie dla takich momentów warto się poświęcić i wyruszyć w nieznane. Dla takich ludzi, dla takich znajomości..


Sąsiad nie omieszkał się pochwalić swoim kogutem bojowym. Największy zabijaka w okolicy podobno ;) Walki kogutów to sport narodowy na Filipinach.


Skromnie, ale za to w jakim towarzystwie! To jest piękne, kiedy ludzie, którzy prawie nic nie mają, dzielą się tym.


A tu moje łóżko na tą noc. Okazało się, że uprzednio zmiękczywszy się trochę alkoholem można się całkiem wygodnie w takim miejscu wyspać :D


Filipińczycy, podobnie jak i Tajowie uwielbiają grać w lotto. Na zdjęciu poniżej, ogólnodostępne wyniki losowań. Drugie dno jest takie, że Ci ludzie są tak biedni i żyją w takim kraju, że jedynie wygrana na loterii może diametralnie poprawić ich los.. Smutne to bardzo.


Dnia następnego wyruszyliśmy skoro świt dalej rozwozić owsiankę. Przed południem dojechaliśmy do ostatniej miejscowości na ich trasie. Odstawili mnie na dworzec, powiedzieli, że za 5h jest najbliższy autobus dalej, bardzo serdecznie się pożegnali i... dali mi na drogę 3 paczki owsianki bananowej! I jak tu nie lubić tych ludzi! :)
Grześ miał teraz do wyboru czekać 5h na ów autobus albo... albo znów spróbować szczęścia (a autostop w tym kraju idzie jak krew z nosa). Pomyślałem - w 5 godzin NA PEWNO coś się zatrzyma ;)

No i już w pół godziny się zatrzymało auto! :)
Dwóch braci jechało na rodzinną imprezę aż do Legazpi! Czyli całe kolejne 300 km!
Kierowca okazał się na tyle mocno wierzącym, że aż musieliśmy się zatrzymać po drodze w kościele ze świętą statuetką Matki Boskiej ;)




Bardzo dobrze nam się razem jechało. Faceci w dość zaawansowanym wieku, a robili sobie ze mnie żarty bezlitośnie ;) Przy okazji sporo opowiadali o okolicach, co warto zobaczyć, o lokalnych legendach. Plan pierwotny był taki, że chciałem jak najszybciej dotrzeć na południe, a Legazpi tylko przejechać. Po ich opowieściach zmieniłem plany.
A skończyło się to tym, że moi nowi znajomi postanowili zrobić rodzinie niespodziankę i nic nie mówiąc pojawić się na imprezie razem ze mną :D


Czyż tam nie jest pięknie? Czy możecie sobie wyobrazić lepsze miejsce na łapanie stopa? :)



Impreza była z okazji ukończenia przez ich kuzynkę studiów. To miłe, że jest to dla całej rodziny tak wielkie wydarzenie, nawet jej rodzice z USA specjalnie przylecieli na tą okazję. O zaskoczeniu domowników, oraz o imprezowaniu Filipino style będzie w następnym odcinku ;)


Po całym dniu wreszcie dotarliśmy do celu... Legazpi. A w tle słynny (i aktywny) wulkan Mayon :)