
Pora dokończyć moją azjatycką przygodę.
Wybiłem się z rytmu, ale wracamy do blogaskowania! ;) W ramach rozgrzewki wrzucam parę zdjęć z reszty mojego pobytu w Legazpi.
Deser halo-halo, czyli najpopularniejsze słodycze na Filipinach. Dosłownie znaczy miks-miks.
Mamy tam kruszony lód, zagęszczone mleko, orzeszki, żelki, kawałki owoców i oczywiście lody!
Nieodłącznymi składnikami, co nam się wyda pewnie dziwne są też - fasolki, ciecierzyca i batat :D
W skrócie... mniam!
Pobliskie ruiny miasteczka Cagsawa, zniszczone przez potężny wybuch wulkanu z 1814 roku.
Na dalszym planie widoczna wieża kościelna; tylko tyle pozostało z całej miejscowości.
Stare zużyte opony; no problem! Fajne mebelki tanim kosztem.
Wstyd się przyznawać, po raz pierwszy wybrałem się na tajski masaż... dopiero na Filipinach.
Ceny 14zł/h nie mogłem przepuścić!
Maciorka :)
Wspominałem już w poprzednich wpisach, że zostałem zaproszony na ważne uroczystości; dla przypomnienia - imprez z okazji ukończenia studiów. Na zdjęciu urocza sprawczyni całego zamieszania :)
... i zamieszanie. Zjechała się cała rodzina, dalsza i bliższa, sąsiedzi. I była wielka wyżerka :D
Danie główne. To nie maciorka z powyższych zdjęć, a jeden z tuczników, chowanych specjalnie na tą okazję.
Taki plakat na lotnisku zaobserwowałem:
Kilka majestatycznych ujęć wulkanu. Niesamowite to jest, taka spokojna, uśpiona góra. Kilka miesięcy później wybudzona i tryskająca ogniem. Na szczęście nie ma (póki co) ofiar.
Centra handlowe! Centra handlowe wszędzie wyglądają tak samo!
Suwenir :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz