Just another day in Paradise... ;)
Odwołany lot, alarm bombowy na lotnisku, opóźniony lot, spóźnienie się na przesiadkę, kłótnia z liniami lotniczymi - tym razem mam dobrą wymówkę na opóźniony post ;)
Wracając do opowieści (bo to już jest dla mnie opowieść, wszak mam sporą obsuwę ;)
Andrzej, wraz z Jolką postanowili urządzić dla mnie wycieczkę krajoznawczą na pobliską wyspę Seram, a przy okazji odwiedzić dawno nie widzianą rodzinę. Podróż (skuterkami, a jak!) zajęła nam prawie cały dzień. Trzeba było przejechać pół Ambon, podpłynąć promem i znów przejechać, tym razem pół Seram :)
Na fotkach powyżej i poniżej okolice przeprawy promowej. Takie tam, nudy :P
Woda wcale a wcale nie zachęcała do kąpieli...
Tak wyglądają wioski w Indonezji:)
Oaza ciszy i spokoju, każdy siebie zna, w tle kościółek górujący, strzeże swoich owieczek. Po uliczkach szwendają się kury, kaczki, świnie, krowy, bawoły i półnagie dzieciaki.
Pogoda, jak na środek pory deszczowej była dość deszczowa. Od lat nie widziane wujostwo przyjęło nas bardzo miło. Tak ciepłe relacje rodzinne to coś co niestety zatraca się powoli w Europie.. Co mnie jeszcze urzekło, to to, że WSZYSTKO co jedliśmy przez te kilka dni było albo znalezione w lesie, albo wyhodowane przez nich! Warzywka, słodkie ziemniaki, olej z palmy kokosowej - wszystko naturalne, wytworzone przez nich! Jeszcze nigdy nie czułem się tak blisko natury :)
Czas zlatywał nam na opowieściach, i na szlajaniu się po okolicznych dżunglach. A, że prawie cała wyspa to las, a w lesie dziesiątki endemitów i cała masa niesamowitego robactwa - był to raj dla mnie^^
Co szokuje w Indonezji, to podejście miejscowych, do swoich zmarłych bliskich. Cmentarzy nie uskutecznia się. Zmarli chowani są po sąsiedzku, na podwórku. Stanowią integralny element wystroju podwórza. Często z nim zasymilowany - suszące się pranie, składzik desek, itp.
Nie wynika to z braku szacunku, tylko po prostu innej kultury i tradycji.
Po kilku dniach i licznych wyprawach w okoliczne lasy pora było wracać. W dżungli wiele dziwnych przygód nas spotkało, m.in jadłem drewno (taka gruba gałąź, która smakowała jak twarda gruszka), kolega złapał malarię, i tym podobne. Po powrocie miałem jeszcze kilka dni do spędzenia na Ambon, zwiedzałem więc coraz to dalsze okolicy i próbowałem wyhaczyć jakiś ładny widoczek spomiędzy chmur i deszczów ;)
Pomimo ogromnego zaśmiecenie podobają mnie się te zdjęcia :)
Droga była remontowana jakieś 2-3 miesiące temu. Po pierwszych większych ulewach wygląda tak. Skądś to znamy, prawda ;) W tym momencie pozdrawiamy wszystkich drogowców :P
Dnie nam upływały leniwie. Wszak byłem na wakacjach, więc nie zamierzałem się przemęczać ;)
W tym hotelu pracuje Jola :)
Pomału nadrabiam zaległości! :)
Po pobycie na Ambon, starczyło mi już Indonezji i wróciłem na Borneo. Drogą troszkę na około, ale przecież na wprost byłoby za prosto ;)
O wielkim powrocie do 'cywilizacji' i o tym co słychać u Randolfa napiszę już niedługo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz