Czyż nie wyglądają uroczo?! :))
Akurat tak się złożyło, że termin utraty pracy w Tajlandii zbiegł się z weselem Randolfa na Borneo. Nie miałem już wymówki, że nie mogę przylecieć ;)
Randolf zgarnął niezłą partię, córka jednego z najbogatszych ludzi w Sabah.
Wesela na Borneo różnią się zdecydowanie od polskich. Choćby tym, że ślub kościelny może się odbyć nawet kilka dni przed weselną imprezą. Wesele odbyło się, żeby było już romantycznie do porzygu - w walentynki, 14-go lutego.
Kolejną różnicą jest rozmach imprezy. U Randolfa na weselu było 96 stolików, każdy po 8 osób... Policzcie ile to razem gości! Tam się nie szarpią z kosztami ;)
Co ciekawe, inne wesela, na których miałem przyjemność być również były podobnie masowe.
Cecha wspólna - większość pije alkohol. I to całkiem sporo :) Do wyboru było piwko, czerwone winko i całkiem droga whisky - wszystko ad libitum :)
Cecha nie-wspólna, jak się można domyślać Azjaci są niezbyt rozrywkowo-widowiskowi, choć jak chcą to potrafią nieźle zaszaleć. Na weselu na Borneo praktycznie nikt... nie tańczy! Nie tak jak u nas, że po pierwszym daniu, wąsaty wujek już ciotkę do tańca porywa. Tutaj muzyka gra, jest widno, tańczą tylko najbliżsi znajomi, czasem mam wrażenie, że poniekąd z przymusu. Co kilka piosenek tańczony jest lokalny taniec tradycyjny :)
Tutaj sweet focie z Alicją i z Alicją i Faridą.
Odwaleni jesteśmy jakbyśmy co najmniej się na jakieś wesele wybierali!
Więcej fotek niestety nie nadaje się do publikacji. Dopowiem tylko, że obudziłem się (tak jak przystoi) późnym popołudniem dnia następnego... Tylko barszczyku brakowało..
Tak oto zawitałem znów na Borneo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz