poniedziałek, 18 lutego 2013

Park narodowy Taman Negara


Taman Negara po malezyjsku znaczy tyle co... "park narodowy". Ale jest to miejsce niezwykłe. Jest to największy i najstarszy las deszczowy na świecie! W dodatku jest to las pierwotny, czyli taki, który nigdy nie został wycięty przez człowieka i nie musiał odrastać. Skromne 130 mln lat temu biegały sobie po tym lesie dinozaury. Dziś biegają turyści z kamerami ;)
Tutaj wciąż, przy dużym szczęściu i odpowiedniej dawce cierpliwości możemy zaobserwować dzikiego tygrysa czy słonie.


Dostać się na miejsce jest bardzo łatwo. Z KL możemy tanio (16zł) kupić bilet do Jerantut, jest go największe miasto w okolicy parku, taka brama wjazdowa tam. Wybrałem autobus gdyż... nienawidzę wyjeżdżać stopem z KL! Generalnie nie lubię bardzo stopem wydostawania się z jakiegokolwiek miasta - zazwyczaj ludzie się zatrzymują i oferują podwiezienie do centrum albo na dworzec, "Chcesz jechać do Jerantut? Oo, to bardzo daleko. Tylko autobusy tam jeżdżą". I tłumacz po raz piąty, że Ty nie chcesz autobusem, że chcesz za darmo, stopem. "Jak to stopem? Jak to za darmo? Nie masz pieniędzy? Kupię ci bilet." A ja tłumaczę i tłumaczę ;)

W każdym razie do Jerantut dotarłem już późno w nocy, i moim jedynym wyjściem było zaufanie taksówkarzowi aby zawiózł mnie do najtańszego noclegu w okolicy. Zawiózł... do całkiem przyjemnego hoteliku na obrzeżach, w którym pokój na noc kosztował znacznie więcej niż moja dniówka w KL! :/ No ale co robić, stwierdziłem raz się żyje - trochę luksusu mi się od życia należy! Mogę od czasu do czasu poczuć się jak turysta.
Na powyższym zdjęciu ciekawie ujęte ostrzeżenie, że za kradzież wyposażenia pokoju będzie trzeba zapłacić. Chyba, że to normalne, że ludzie "na pamiątkę" zabierają sobie telewizor albo pilot od klimatyzatora :P
Byłem praktycznie sam w całym hotelu. Bardzo miły portier mnie poinformował, że to względnie nowy budynek. Również dzięki jego uprzejmości nie musiałem się martwić o dalszą drogę. Jak przystało na rasowego turystę jakim się chwilowo stałem, za samego rana zgarnął mnie minibus i zawiózł na przystań. Do parku można dostać się w dwojaki sposób - szybki i tani - autobusem (półtorej godziny), albo po turystycznemu - longboat'em za kolejną dniówkę płynąc jedyne 3 i pół godziny.



Widoki z łodzi nie powiem, przyjemne, ale po pół godziny się znudziłem i poszedłem spać :P W dodatku zaczął padać deszcz.


Wejście do parku znajduje się przy maleńkiej wiosce, żyjącej obecnie, myślę już tylko z turystów.
Na zdjęciach poniżej - tak się prezentuje wioska od strony rzeki.




Pierwsza myśl - matko gdzie ja jestem! Parę baraków na wodzie i chaszcze! ;)
Na szczęście po wejściu wgłąb lądu, okazało się, że wioska jest zgrabnie ukryta między "chaszczami". A kawałek dalej ma nawet całkiem ładne nabrzeże.

To widok na wioskę z wejścia do parku (sam park znajduje się po przeciwnej stronie rzeki). Jak widać nie jest tak źle, jak się na pierwszy rzut oka wydawało.

Nie wiem czemu, nie pytajcie mnie dlaczego ten facet wjechał autem do rzeki :P

Jeszcze jedno ujęcie na "cywilizację".


A tak wyglądała wioska:P A konkretniej 4-osobowy pokój (4 ściany, podłoga i dziurawy sufit) który wynajmowałem sam, płacąc za niego całe 10zł/dobę! Ciepłego prysznica brak, w nocy mi ogromne cykady wlatywały do pokoju a dziki hałasowały w śmieciach, ale tym razem, dla odmiany wyłączył mi się 'turysta' a włączył tryb 'ekonomiczny' ;)


Mapa okolicy ;)
Park jest ogromny, najdalsze miejsce jakie widziałem na planach było oddalone o 55km! Co daje jakieś 2-3 dni marszu przez dżunglę w jedną stronę. Niestety taka tygodniowa wyprawa to skromne 1500zł za samego przewodnika, ehh... chciałbym tyle w tydzień zarabiać. I to jeszcze szwendając się po lesie :P


Na samym wstępie do parku wita nas taka miła informacja :)
Kto zapragnie zaoszczędzić 20 zł, które kosztuje licencja na używanie aparatu w parku, i zostanie na tym przyłapany zapłaci za to skromne 10.000 zł lub spędzi 3 lata w pace! Ja wolałem nie zaoszczędzić.


Nawet w najstarszym lesie deszczowym mają wifi! I to nawet wodoodporne!


Część administracyjna wygląda bardzo ładnie i schludnie - krzaczki, przycięte trawniczki, sporo domków dla turystów. Bungalow bodajże 300zł/osobę/dobę !!! 
A ja taki swojski akcent na śmieciach ustrzeliłem :)


Kto zidentyfikuje kwiatka? Cudo! 

Tak mnie naszło tam, że już mnie zupełnie nie rusza widok bananów rosnących na drzewie :P


No i na reszcie dżungla! W okolicy jest kilka krótkich tras przystosowanych dla turystów, z takimi fajnymi drewnianymi podestami - nie straszne nam wtedy ulewy, błota czy wszędobylskie pijawki.

Aaaaale bambus! :P


Krzaki, chaszcze, wszędobylskie robactwo, +30°C, wilgotność 100% - jednym słowem - SUPER !!!


Główną atrakcją parku jest most linowy zawieszony w koronach drzew - od 10m do ponad 25m nad ziemią! Ciekawe uczucie iść wysoko nad ziemią po moście który ugina się i 'pracuje' przy każdym naszym kroku :) Ale widoki super!




Bardzo sympatyczne jeziorko zagubione gdzieś pomiędzy drzewami.



W tym miejscu kończył się wygodny szlak na podestach... oczywiście, że poszedłem dalej! Sam!
Żeby od razu tak przewodnika wynajmować! Myślałby kto! :D

Już publikowane zdjęcie z leśnym stworem :)
Dalej szlak był już bardzo ciężki; spora hipsometria, śliska ziemia, pijawki, trzeba było się chwytać korzeni aby przejść dalej, itp - super! Ehh, kiedyś zaoszczędzę te 1500 zł i się wybiorę tak na tydzień! To by było coś!

W następnym poście będzie już powrót do cywilizacji - opowiem Wam o moim ulubionym mieście w Malezji - Melace! Mieście, gdzie pomiędzy >200-letnimi starochińskimi domami można spotkać spacerującego sobie 1,5 metrowego warana lub starych hippisów palących trawkę :)

1 komentarz:

  1. Kwiatek to Hymenocallis. Bez większych problemów można kupić w Polsce cebulę do hodowli domowej w doniczce.

    OdpowiedzUsuń