piątek, 19 października 2012

Miasto. Masa. Maszyna. Kuala Lumpur


Dla wszystkich, którzy nie wiedzą, Tajlandia była tylko pierwszym etapem mojej wyprawy :)
Zgodnie z planem, po trzech miesiącach przeniosłem się do Malezji. Do Kuala Lumpur, aby pracować w jednej z najlepszych klinik w kraju. Taką możliwość mam dzięki... znajomej ze studiów! :) Byłem bardzo aktywnym członkiem IVSA (Międzynarodowego Zrzeszenia Studentów Weterynarii), m.in organizowałem Światowy Kongres Studentów Weterynarii, który odbył się w 2009 r. w Warszawie i Krakowie. Dzięki mojej działalności udało mi się zbudować całkiem pokaźną siec międzynarodowych kontaktów :) Pół roku temu odezwałem się do znajomej z Malezji, czy by mi nie pomogła znaleźć miejsca na staż. W ten oto sposób trafiłem do kliniki, w której obecnie pracuję.

Osiedle na którym obecnie mieszkam

Oj taki tam, skromny basenik ;) 
I plac zabaw dla dzieci. Mamy też do dyspozycji siłownię:)
Planuję zostać w Malezji ~3-4 miesiące. Jeśli finansowo nie wyjdę na minus, moją kolejną destynacją będzie (oby) Indonezja! :) Już kombinuję, przez znajomego z Bali jakąś miłą klinikę w okolicy :) Jeśli jednak finanse nie pozwolą, najpewniej wrócę do Europy... do UK, zarabiać dziengi (tak kolega z lubelskiego na pieniądze mówi:P)  na kolejną wyprawę.

Te auta nie jadą, one stoją. Na światłach... piesi nie cieszą się dużą sympatią w Malezji.
Z drugiej strony - tak wyglądają piesi w KL...
Kilka słów o mojej obecnej lokalizacji - Kuala Lumpur, Malezja. stolica państwa niewiele większego od Polski, i o PKB mniej więcej 2-krotnie niższym. W jednym miejscu trzy kultury: Hindusi, Chińczycy i Malajowie i ich religie: islam, hinduizm i buddyzm. W jednym miejscu dosłownie. Wystarczy przejść w linii prostej dwa kilometry, by poczuć się jak w trzech zupełnie różnych krajach.
Państwo, gdzie zajęcia na uczelniach wyższych prowadzone są po angielsku, praktycznie każdy biegle włada tym językiem, a klienci w naszej lecznicy mówią z nami po... angielsku! :) No, czasem tez i po chińsku (mandaryński i kantoński) :P

Dzbanecznikowa fontanna
Samo miasto, jak już wspomniałem w poprzednim poście nie zachwyca. Nie jestem wielkim fanem szalonych maratonów po niekończących się centrach handlowych (w tym momencie damska część czytelników się rozmarza... :P). A właśnie centra handlowe, poza wspomnianymi autostradami, blokowiskami i wieżowcami, stanowią praktycznie jedyne elementy krajobrazu. Miasto (pomijając ścisłe centrum) praktycznie nie jest przystosowane do ruchu pieszego. Brak chodników, lub ewentualnie półmetrowej szerokości paseczek wzdłuż ruchliwej autostrady... Ścieżek rowerowych również brak. A komunikacja miejska ssie pałkę niczym program Kazimiery Szczuki ;)

Autobusy jeżdżą jak chcą, na przystankach brak jest rozkładów jazdy, czasem się trafi informacja, że autobus jeździ co 10-30 min :P Kierowcy nie znają nazw przystanków, a te na mapie nie pokrywają się z tymi w rzeczywistości. Moja każdorazowa podroż autobusem zazwyczaj rozpoczyna się od ~20 min czekania aż cokolwiek podjedzie. Autobus gdy już podjedzie, np w porannym szczycie, czeka na przystanku kolejne 10 min, bóg nie raczy nawet wiedzieć na co... Krążą pogłoski, że takie rozwiązania komunikacyjne są celowym planem rządu, aby nakłonić mieszkańców do kupowania samochodów. Ot stanie w korku we własnym samochodzie, to jest to! Dzięki tej polityce, miasto wielkości Warszawy, a z łączną długością dróg ekspresowych pewnie większej niż w połowie Polski, korkiem stoi. Od rana do wieczora. Siedem dni w tygodniu.

Także trzymajmy kciuki za tych, co stoją teraz w korkach, w drodze do klubów fitness pojeździć na rowerkach stacjonarnych :P
Niczym z Króla Lwa - liany. W środku miasta :)
Momentami całkiem zielono







Chinatown - zupełnie inne niż w Bangkoku.

Najstarszy bazar ever! Mekka zakupowiczów :P

Boże narodzenie made in China ;)


1 RM to ~1 PLN... możecie mi współczuć...

Ten pan, grzebiąc w śmietniku, miał na uszach całkiem niezłe słuchawki ;)

Anonimowi w Kuala Lumpur ;)

Monorail! :)

I widok kierowcy. W sumie trzęsie toto, wolne toto - szału nie ma.

Coś dla mnie niesamowitego! Sikhowie! Rozdają zimną wodę w centrum miasta. Dla wszystkich. Tak po prostu.
Niesamowici ludzie. W wielu ich świątyniach można się najeść za darmo. A jednym z głównych założeń ich religii jest... bycie miłym dla ludzi! 100% pozytyw! :)

Na koniec kilka zdań o weterynaryjnym szoku kulturowym...
Na zdjęciu poniżej odcisk kociej łapki.


Wykonany z tego oto martwego kota...
Pani w Malezji padł kot. Zdarza się wszędzie. Ale... pani pierw obfociła, ciepłe jeszcze truchło kota smartfonem, po czym wyciągnęła z torby plastelinę i zażądała zebrania odcisków łapek (palców?)! Ot na pamiątkę, do pochówku! Także wyobraźcie sobie trójkę lekarzy weterynarii, bawiących się plasteliną i próbujących uzyskać idealny odcisk kociej łapki (co w brew pozorom do łatwych nie należy:P)!
Później dowiedziałem się, że w poczekalni mamy cały cennik urn, nagrobków czy ceremonii pogrzebowych dla zwierząt. Za kilkaset RM można mieć prochy swojego ukochanego zwierzaka w urnie! Za ~1500-2000 RM można mieć nagrobek w kształcie odcisku jego łapy!


To jest dopiero szok kulturowy!

1 komentarz: