środa, 24 lipca 2013

Hangover in Sabah! Part 2


Kontynuacja naszej wyprawy :)
Wyznajemy z Randolfem pewną zasadę - "work hard, play harder". Po całym dniu spędzonym na oglądaniu i ocenianiu dobrostanu bydła (nie, nie będzie więcej zdrobnień!:P) pora na zasłużony odpoczynek... Ja, przypominam, po może 2 godzinach "snu" w samochodzie. Ale gdzie tam! Wizyta weta to na plantacji wielkie wydarzenie! A raczej doskonały pretekst aby zwołać chłopaków na popijawę! Tak się bawią pracownicy plantacji.
Oficjalnie karaoke z okazji wizyty gości, nieoficjalnie - okazja do hazardu i pijaństwa :D


W Sabah strasznie popularne jest karaoke. To wpływ kultury filipińskiej. Filipińczycy UWIELBIAJĄ śpiewać! Z racji ogromnej ilości imigrantów (głównie nielegalnych) z Filipin, w Sabah na każdym rogu spotkać można bary karaoke. Również jest to jedna z rozrywek na plantacjach.
Plantacje są ogromne, pracownicy mieszkają na nich, są daleko od cywilizacji, więc te miejsca są samowystarczalne.


Co mnie mile zaskoczyło, zarówno do karaoke jak i do hazardu (jakaś chińska gra, nie załapałem zasad) zaproszeni są zarówno menażerowie, zarządcy jak i zwykli robotnicy fizyczni :) Nie ma podziału na klasy, na lepszych czy gorszych.


Razem ~30 chopa, zero kobiet (:P), typowo męski wieczór. Choć dziwnie to wyglądało, jak stado facetów śpiewa piosenki o miłości.


Nielegalny hazard pełną gębą! Przy niektórych rozgrywkach stawka sięgała >1.000zł!
My oczywiście kulturalnie piwka nie odmawialiśmy... tak do 3 rano...


A pobudka była o godzinie 6 rano :D
"Zombie mode" - dzień drugi!


Znów plantacje, palmy, krowy. Do tego zwiedzanie biur i części administracyjnej.


Ośrodek na plantacji, ~140km drogi gruntowej od najbliższej cywilizacji! Zero zasięgu w komórkach, a na miejscu... wifi z satelity :D Ach ta globalizacja!

No i nieziemski widok o poranku!


W pracy :)

Wychudzony buhaj z biegunką. Został oddzielony od stada.

Kto policzy wszystkie muchy dostanie nagrodę! :D

Bo lekarz weterynarii musi się znać na wszystkim ;)
Dobrostan miejscowych kóz też ocenialiśmy.


Randolf vs. zazdrosna kozia mama!

I szczęśliwy koziołek ssący cyca mamusi :)

Po wizytacji kolejnych farm i pierwszym w miarę spokojnym noclegiem na farmie (całe 6h snu!) nadszedł czas na powrót do cywilizacji. Tawau, arena niedawnego 'powstania' zbrojnego, obecnie znów spokojne miejsce. Miasto ~300.000 mieszkańców, a nie ma tam żadnego weta! Tylko Randolf lata samolotem 1-2 razy w miesiącu. Przyjmuje umówionych pacjentów w zaprzyjaźnionym zakładzie groomerskim.


Takiego wystroju nie powstydziłby się żaden zakład w Polsce. W Tawau mieszka wielu zamorznych właścicieli, zarządców plantacji. Mąż w tygodniu mieszka na plantacji, żona hoduje sobie yorka, shih-tzu czy innego toy'a. A piesek musi ładnie się prezentować w torebce :D



Płyn do kąpieli do psiej aromaterapii? Proszę bardzo! Jedyne 72zł za saszetkę!




Ubranko dla pieska? Również nie ma problemu!
W Sabah dominują dwa rodzaje utrzymywania zwierząt. Pies ma albo pracować - stróż, pies myśliwski albo... ma się ładnie prezentować w torebce. Pies nie jest przyjacielem, członkiem rodziny. Pies jest albo narzędziem, albo maskotką.


Najbardziej zniewieściały golden jakiego w życiu widziałem! Ale tak to jest, jak się psu ucina jajka a potem w sukienki przebiera... Faceta! :/


W pełni profesjonalny gabinet przerobiony z psiego fryzjera ;)


Niesamowicie ciekawy przypadek! Pies wygląda jak chodząca śmierć! A podobno bardzo mu się poprawiło od ostatniej wizyty!

Tak oto wygląda pies, którego właściciel zaniedbał pierwsze objawy choroby... Zwykła cukrzyca! Coś co można banalnie zdiagnozować i łatwo leczyć! Ale trzeba chcieć... Szkoda mi psiaka... Ale pańcia go tak kocha, że go ratuje. Lepiej późno niż wcale jak to mówią. W każdym razie, pies jest już na insulinie. Jego stan poprawia się.


W zakładzie, oprócz nowej fryzjery dla yorka (od 300 zł wzwyż) można również pieska przechować na czas wyjazdu. Psi hotel, z cenami jak w naszym hotelu! ;)




TV, klima, zielony dywanik - wszystko aby pieskom się nie tęskniło za pańciami!


Tutaj będziecie się ze mnie śmiać! Ja, biedny emigrant z Europy środkowej wyjechał do dalekiej Azji i... nie wiedział jak spuścić wodę w kibelku! :D Trochę technologii i się człowiek gubi... Za to 'osikałem' sobie spodnie automatem do podmywania tyłka :P


Po całym dniu w klinice pojechaliśmy do hotelu, szybki prysznic, kolacja i na miasto!
Tawau umie się bawić! Napiszę tylko, że wróciliśmy do hotelu po 5 rano :)

Następny dzień -> przeprawa na kacu mordecy do Lahad Datu, kolejni klienci, kolejni pacjenci. Wieczorem kolejna impreza :) Ehh, mógłbym tu żyć :D

Następnego dnia, znów na kacu (:P) Randol podrzucił mnie do Semporny, a sam odjechał w kierunku Kota Kinabalu. Do Semporny zawitałem po raz drugi. Z powodu... pewnego pięknego dziewczęcia o którym nie mogłem zapomnieć :)
Co się dalej wydarzyło nie napiszę, ale dodam, że wróciłem sam, stopem do KK, kilka dni później :)

Podsumowując, przez tydzień, spałem średnio 4h na dobę, przejechaliśmy ~1500 km, z czego gdzieś połowę po drogach nieutwardzonych, wizytowaliśmy kilkanaście farm, na których łącznie żyje ~2000 szt bydła. Wszystkie noclegi, hotele były za nas opłacone, jedzenie praktycznie zawsze za darmo, jeszcze Randolfowi za to płacą! Zaczynam coraz bardziej rozważać przeprowadzenie się tutaj na dłużej!

Za niedługo relacja z Sandakanu! Z mojego prywatnego projektu sterylizacji 20 psów :)

1 komentarz: