sobota, 3 sierpnia 2013

Projekt Sandakan


Projekt Sandakan!
Czyli mój prywatny projekt pomocy psiej społeczności w mieście Sandakan :)
Wszystko zaczęło się... dawno temu, w pierwszy dzień mojego urzędowania w schronie SPCA KK. Akurat była wizytacja ludzi z hotelu, który planował rozpoczęcie długotrwałego sponsoringu SPCA. Wśród gości była również Emy; sympatyczna dziewczyna w średnim wieku. Los chciał, że zagadała mnie i zaczęła opowiadać i narzekać, że pochodzi z Sandakanu i że jej mama trzyma w domu całe stado psów, które strasznie hałasują, a z racji braku weta na miejscu nie ma kto ich wysterylizować... Nieśmiało zapytała, czy bym się podjął imprezy wyjazdowej. Powiedziałem, że obiecać nie mogę, ale będziemy w kontakcie i jak coś się wyklaruje - odezwę się :)


No i rzeczywiście po par tygodniach się skontaktowałem. Plan był taki, że Emy pokryje tylko koszty materiałów i leków (i sama zaproponowała pokrycie transportu lotniczego:P), a ja za robociznę nie wezmę nic :) Wszak nie wyjechałem do Azji, żeby trzepać mamonę, jeść mam, spać mam :)
Szybko ustaliłem z Randolfem 'użyczenie' narzędzi chirurgicznych, zakup materiałów, leków, ich transport itp. Wierzcie lub nie, ale 2/3 mojego 65-litrowego plecaka zajmowały materiały do projektu, nie moje ciuchy :P


Lot był o 7 rano, Grześ pakował się do 2 w nocy, a potem tradycyjnie już pojechał z Randlofem na pożegnalnego browarka :P Wszak sen jest przereklamowany! Po dotarciu i odespaniu nocnych przygód, poszedłem na krótki spacer z Emi i jej siostrą - Elleną do pobliskiej świątyni buddyjskiej. Rodzinny dom Emy znajduje się na wzgórzu, nieopodal centrum miasta.
Oto... cmentarz:P A przynajmniej miejsce, gdzie buddyści trzymają prochy bliskich zmarłych.


Taki tam, zupełnie nieszczególny widoczek na morze... W tle Filipiny :)

A w rogu swastyka :D

Buddyści UWIELBIAJĄ swastyki!

Kolorowo tam mają!


Wielki, plastikowo-tłusty Budda!

Pozłacany Budda (swastyka gratis). Ciekawe kiedy ABW zrobi wjazd rodzicom na chatę, za propagowanie faszyzmu...


Smok jak z Dragon Ball !!! :D

A tu już moi pacjenci :D Razem, na posiadłości rodziców Emy mieszka 19 psów! Wszystkie są kochane, nie chcą aby się rozmnażały, a praktycznie każdy do podrzutek, mama Emy - Tessa, nie miała serca wywalać psiaków na bruk. Prawdziwa psia mama! :)


Znalazło się również kilkoro seniorów, więc ilość moich planowanych operacji został ograniczony do 16 :)


Psiaki bardzo rozpieszczone i... bardzo niegrzeczne! Jak na ulubieńców 'mamusi' przystało ;)

O operacjach jeszcze się rozpiszę, tutaj podzielę się z Wami kilkoma tajemnicami tradycyjnej chińskiej medycyny :)
Pani Tessa, starsza chinka, posiada ogromną wiedzę nt. tradycyjnych metod walki z różnymi choróbskami :) Do tego urodzony gawędziarz, bardzo fajnie mnie się z nią rozmawiało :)

Magiczna, chińska roślinka nr 1:
Leczniczym specyfikiem są... liście curry! (Bergera koenigii).
Pomagają obniżyć cholesterol oraz regulują nadciśnienie :)


Magiczna roślinka nr 2!
Po polsku jatrofa (najpewniej Jatropha podagrica).
Sok z liści, stosowany zewnętrznie, kapitalnie podobno leczy rany. Sprawdza się również przy hemoroidach.


Wywar z bulwy natomiast, jest lekiem ostatniej szansy na zimnicę, czyli malarię! Wywar jest trujący, więc to tylko sytuacje ekstremalne. Nie zalecam nikomu stosowania takich metod na własną rękę!

Do kolejnej roślinki nie mam zdjęcia, gdyż jest nią lebiodka pospolita, czyli dobrze nam znane... oregano :D
Wywar z liści, wymieszany z sokiem z cytryny jest podobno bardzo dobrym sposobem na zakatarzony nos, i generalnie 'gluty' w gardle ;) Czysty sok wlany do ucha ma leczyć ropne zapalenie.
Czyżby jakiś nieznany antybiotyk? :)

I ostatnia 'cudowna' roślina o jakiej wiem - banan :D
Tutaj muszę rozwinąć tematykę bananową. Banany otóż, moi drodzy, to nie tylko żółte owoce marki Chikita ;) Bananów są dziesiątki różnych rodzajów! Po przyjeździe do Azji przeżyłem szok, że jest tyle różnych bananów! Małe, zielone, duże, żółte, smukłe, grube, do jedzenia na surowo, do smażenia, do przetwarzania, no od cholery i ciut ciut! :P


Po wstępie, jak już każdy jest co najmniej bananowym specjalistom, mogę przejść do rzeczy. Korzenie grubego, zielonego banana są bardzo dobrym lekiem na trudno gojące się rany (stopa cukrzycowa).

Ile w tym wszystkim prawdy, nie pytajcie mnie. Odradzam każdemu spożywanie czegokolwiek, tylko dlatego, że wyczytał o tym na internecie ;) Z drugiej strony zachęcam do samodzielnego zgłębiania wiedzy o ziołolecznictwie i roślinach leczniczych. Świat i medycyna nie kończą się na aptece i tabletkach. Natura to całkiem dobra 'apteka', trzeba tylko umiejętnie i z głową z niej korzystać :)


W przerwach od operacji (o tym wciąż dalej:P) oprowadzano mnie po całej okolicy :)
Odwiedziliśmy m.in floating willage, czyli kolejną pływającą wioskę w mojej historii :)


Kiedyś zamieszkiwana głównie przez biednych, chińskich rybaków była swoistym China Town, obecni bardziej przypomina Filipino Town z racji ogromnej ilości nielegalnych imigrantów z Filipin.




Miejsce całkiem urokliwe, daleko od zgiełku miasta, setek turystów. Atrakcja znana głównie miejscowym :)



No i najlepsze miejsce w mieście na zjedzenie świeżej rybki!






Oczywiście po odpływie, syf, kiła i mogiła :/
Jak bardzo kocham Azję i większość tutejszych ludzi, tak za śmiecenie to był łapska ucinał...


Jakbym miał mało atrakcji na 5 dni - 16 operacji + zwiedzanie, rodzeństwo Emi postanowiło wieczorem wyciągnąć mnie na piwko do klubu. Czemu nie :)
Wąsaty pan na zdjęciu, to nie jej brat, a znajomy. Chirurg ortopeda z Egiptu :) W środku urocza Ellena, po prawej bzydal :P


Kilka słów o mojej 'sali' operacyjnej. Była nią... łazienka :P
Coś co jeszcze kilka miesięcy temu w głowie by mi się nie mieściło, dziś mnie zupełnie nie ruszyło:P Operacje, chirurgia, w łazience? Super! Przynajmniej 'względnie' czysto i kafelki można wybielaczem umyć! :)
A ta parka, to nie dość, że mnie notorycznie podglądała przy pracy, to jeszcze postanowiła porozpraszać! Jak tu się skupić na operacji, jak na ścianie takie piękne misterium przyrody (lub parafrazując Mleczko - jaszczurki się pierd*lą :P)


Ta-dam !!! po co komu podgrzewany, regulowany stół chirurgiczny ze stali nierdzewnej za 5000zł! :D



Leki, kroplówka i wybielacz na jednej półce.


Dwie cegłówki, gazety, wentylator - pełen profesjonalizm :D

Pewnie jesteście ciekawi jak kończą się operacje przeprowadzane w tak spartańskich warunkach. Odpowiedź - zadziwiająco dobrze! Na setki przeprowadzonych operacji, nie miałem ani jednej infekcji! Standardowa osłona antybiotykowa robi swoje.
Sandakan postanowił zaskoczyć mnie czymś innym... pomijam masakrycznego krwiaka wypełniającego całą mosznę po kastracji. To się czasem zdarza jak pacjent jest niegrzeczny po zabiegu i zbytnio interesuje się okolicą. Cóż... jeden z psów ma teraz MEGA-jądra :P


Ale nie o tym mowa. Moi mili, w Sandakanie, mając ledwo kilka, podstawowych leków pod ręką, dr Grześ natrafił (prawdopodobnie) na swój pierwszy w życiu przypadek koagulopatii! Suka, po bezproblemowej sterylizacji, ładnym zamknięciu rany... krwawiła z niej przez 18 godzin! To nie był żaden krwotok, strumień krwi, nic co by bezpośrednio zagrażało jej życiu. Przez bite 18 godzin krew delikatnie i powoli sączyła się spomiędzy szwów... kap... kap... kap... Sunia regularnie paprała całą okolicę krwią, siejąc panikę wśród gospodarzy, i powodując burzę myśli w mojej głowie! Czy na pewno podwiązałem wszystkie naczynia... czy może to być krwotok wewnętrzny... czy krwawienie z mięśni... czy z tkanki łącznej... czy na pewno nie ma krwotoku wewnętrznego... jakie inne objawy widzimy przy krwotok wewnętrznym... czas kapilarny... błony śluzowe... kroplówka... diagnostyka różnicowa... witamina D3... adrenalina miejscowo... trzy różne chiński proszki na krwawienie... i tak dalej.
Wyobraźcie sobie stres młodego adepta medycyny W, kiedy pojawia się tego typu komplikacja, i to oczywiście u najulubieńszej suni pani! Szczególnie, kiedy jestem przez nich żywiony i mieszkam pod ich dachem ;) Mój mózg w te kilak godzin przypomniał sobie całą wiedzę ze studiów ;)
Jakby stresów było mało, spanikowana Ellena postanowiła poradzić się również owego znajomego chirurga ortopedy :) Całe szczęście tylko telefonicznie. W rozmowie ze mną, zasugerował, ze mimo wszystko warto otworzyć psa raz jeszcze i sprawdzić, czy na pewno w środku wszystko jest ok.
Wyobraźcie sobie mój stres, kiedy postanowił przyjechać i (jeśli to dla mnie nie problem) przyjrzeć się mi w akcji :D Czyli de facto, otwierając sukę po raz drugi, rewidowałem swoją pracę, mając przed sobą ekstremalnie doświadczonego chirurga! Na szczęście, szwy były ładnie zamknięte, w środku czysto; pochwalił mnie za dobrą robotę! Uff... co za ulga! Przez takie sytuacje ludzie łysieją...
Na szczęście sunia nie krwawiła już po drugiej operacji.

Pamiętajcie, tego typu rzeczy zdarzają się w najmniej spodziewanym miejscu i czasie!

Ps: Uprzedzając pytania, suka, ani jej macica nie wykazywały żadnych objawów rui/ciąży.


Na zakończenie stresującego tygodnia, postanowiliśmy odwiedzić słynny ośrodek rehabilitacji orangutanów w Sepilok :P

Mocno kosztowna impreza okazała się 10 min spacerem po kładce przez las, oczekiwaniu w tłumie turystów i ich ogromnych aparatów na to, aż łaskawie jeden młodzieniec przyjdzie się najeść i kolejnym 10 minutowym spacerze do wyjścia! Nudy! Ciekawsze zachowania orangutanów w zoo można zobaczyć!




No dobra, po drodze widzieliśmy drugiego młodzieńca :P

Na sam koniec pochwalę się, co u moich szanownych gospodarzy w ogródku udało mi się pod płytkami chodnikowymi wygrzebać :D
Wspominałem Wam już, że mam wyrobiony odruch bezwarunkowy podnoszenia każdego napotkanego kamienia czy konara? W końcu któż wie, co za borostwory się pod nim czają :D

Uropyga czyli biczykodwłokowiec vel śmierdziel :P

Karaluchy pod poduchy!

Modliszka :)

Młoda amblypyga

Mikro-skorpionik - Liocheles sp. Miał ~1 cm długości.

1 komentarz:

  1. Przepraszam, że tu o tym piszę bo nie całkiem w temacie... ale właśnie o te mega jądra chciałam wypytać, jak to zaleczyłaś? nasz owczarek ma takie od 4 dni, był u weta, troche mu wydusił i dał aescin, po 2 dniach kolejna kontrola i już nic mu nie robił tylko smarować dawać antybiotyk. Problem jest ze smarowaniem od dzis, nie daje nam zadnych możliwości, wczesniej robił to tata, który i tak strasznie się z nim siłował. Wymyśliłam już, że lekko rozpuszczę żel i bedę mu psikała.... też mu się nie podoba warczy i szczeka. Czy to się wchłonie ?

    OdpowiedzUsuń