Jeden transport. Jedna ciężarówka. Przeszło 1200 psów stłoczonych w niewyobrażalnie małych klatkach...
Wyruszyliśmy wieczorem z Bangkoku; ja, Goi (dla przypomnienia - dziewczyna z CS u której mieszkam) oraz Jung (chwilowa współlokatorka, również z CS) oraz kilkoro innych wolontariuszy. Na miejsce dotarliśmy po 7 rano, po odświeżeniu się w hotelowej łazience i szybkim śniadaniu byliśmy gotowi do działania. Mimo, iż sami do końca nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Zwierzęta zostały w nocy przetransportowane do tymczasowego schroniska, podobno najlepszej tego typu jednostki w całym kraju. Z nieznanych nam przyczyn, kazano nam czekać, aż do 9.
Widok był zatrważający... W kilku, dużych boksach stłoczone setki psów. Samce wymieszane z samicami, chore, ranne. Tak wiele z nich miało obroże, tak wiele z nich lgnęło do człowieka... to nie były bezdomne psy. Zostawiły gdzieś swoich kochających i tęskniących właścicieli. Zostały podle uprowadzone.
Ekipa wolontariuszy z Bangkoku, Jung na pierwszym planie po lewej |
Uwierzycie, że w jednej klatce upychano po 10 psów... |
Jeden z psów miał obgryziony (?) ogon... dwa ostatnie kręgi były na wierzchu. Ku mojemu zaskoczeniu, schroniskowy wet zaproponował mi przeprowadzenie operacji amputacji ogona, jeśli tylko chcę.
O tej sprawie jest bardzo głośno w tajskich mediach, więc mogło to być czysto PR-owe zagranie ;)
Mając do dyspozycji profesjonalnie wyposażoną salę operacyjną, konkretne leki anestetyczna (zoletil! :) podjąłem się zadania! Zabieg był nieco bardziej skomplikowany niż u kota (moje poprzednie doświadczenia) i zdecydowanie bardziej krwawy niż planowałem ;) Pacjent przeżył. Ma się dobrze :)
Widoczny 'ogryzek' ogona |
Amputacja ogona |
Kilka widoczków. Na zdjęciach rzeka Mae Nam Khong, czyli Mekong, w tle tajemniczy, zamglony Laos.
Smutnym i niezrozumiałym dla mnie jest fakt, iż rząd Tajlandii nie prowadzi żadnego, scentralizowanego programu kontroli populacji bezdomnych psów. Sami do końca nie wiedzą co zrobić z tymi 1200 psami... Sytuacja jest o tyle trudna, że kraju nie stać na utrzymanie takiej ilości zwierząt (mimo, że stać ich na zdjęcia króla dosłownie wszędzie, świeże kwiatki, ogólnie wielbienie go), na eutanazję (co moim zdaniem, w tym przypadku byłoby najlepszym rozwiązaniem) nie zgodzi się opinia publiczna, a wypuścić tych zwierząt również nie można - skończyłoby się to ich masowym "exodusem" - psy z głody zaczęłyby zabijać zwierzęta, kraść jedzenie - miejscowi nie cackaliby się z nimi - psy byłyby trute, zabijane maczetami, pałkami, oblewane wrzątkiem, itp... itd... Sytuacja bez wyjścia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz