piątek, 3 sierpnia 2012

Please stop dog meat trade!


Jeden transport. Jedna ciężarówka. Przeszło 1200 psów stłoczonych w niewyobrażalnie małych klatkach...

Wyruszyliśmy wieczorem z Bangkoku; ja, Goi (dla przypomnienia - dziewczyna z CS u której mieszkam) oraz Jung (chwilowa współlokatorka, również z CS) oraz kilkoro innych wolontariuszy. Na miejsce dotarliśmy po 7 rano, po odświeżeniu się w hotelowej łazience i szybkim śniadaniu byliśmy gotowi do działania. Mimo, iż sami do końca nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Zwierzęta zostały w nocy przetransportowane do tymczasowego schroniska, podobno najlepszej tego typu jednostki w całym kraju. Z nieznanych nam przyczyn, kazano nam czekać, aż do 9.

Widok był zatrważający... W kilku, dużych boksach stłoczone setki psów. Samce wymieszane z samicami, chore, ranne. Tak wiele z nich miało obroże, tak wiele z nich lgnęło do człowieka... to nie były bezdomne psy. Zostawiły gdzieś swoich kochających i tęskniących właścicieli. Zostały podle uprowadzone.

Ekipa wolontariuszy z Bangkoku, Jung na pierwszym planie po lewej

Uwierzycie, że w jednej klatce upychano po 10 psów...
Trzeba było się szybko zabierać do pracy. Pracujący w schronie wet okazał się bardzo pomocny, bez żadnych objawów urażonej dumy pokazał mi jakie leki i środki są dostępne w schronisku, i poprosił jedynie abyśmy do szpitala zabierali jedynie najcięższe przypadki. Na zwierzęta w lepszym (choć wcale nie dobrym) stanie nie było po prostu miejsca. Zaczęliśmy. Boks po boksie oddzielaliśmy poważnie ranne czy chore od zdrowych, segregowaliśmy płcie. Lżej rannym czy chorym wedle potrzeb aplikowałem ogólnie długo działający antybiotyk, witaminy, czy ograniczałem się jedynie do środków miejscowych. Całe szczęście większość zwierząt była w dobrej kondycji.





Jeden z psów miał obgryziony (?) ogon... dwa ostatnie kręgi były na wierzchu. Ku mojemu zaskoczeniu, schroniskowy wet zaproponował mi przeprowadzenie operacji amputacji ogona, jeśli tylko chcę.
O tej sprawie jest bardzo głośno w tajskich mediach, więc mogło to być czysto PR-owe zagranie ;)
Mając do dyspozycji profesjonalnie wyposażoną salę operacyjną, konkretne leki anestetyczna (zoletil! :) podjąłem się zadania! Zabieg był nieco bardziej skomplikowany niż u kota (moje poprzednie doświadczenia) i zdecydowanie bardziej krwawy niż planowałem ;) Pacjent przeżył. Ma się dobrze :)
Widoczny 'ogryzek' ogona

Amputacja ogona


Kilka widoczków. Na zdjęciach rzeka Mae Nam Khong, czyli Mekong, w tle tajemniczy, zamglony Laos.



Smutnym i niezrozumiałym dla mnie jest fakt, iż rząd Tajlandii nie prowadzi żadnego, scentralizowanego programu kontroli populacji bezdomnych psów. Sami do końca nie wiedzą co zrobić z tymi 1200 psami... Sytuacja jest o tyle trudna, że kraju nie stać na utrzymanie takiej ilości zwierząt (mimo, że stać ich na zdjęcia króla dosłownie wszędzie, świeże kwiatki, ogólnie wielbienie go), na eutanazję (co moim zdaniem, w tym przypadku byłoby najlepszym rozwiązaniem) nie zgodzi się opinia publiczna, a wypuścić tych zwierząt również nie można - skończyłoby się to ich masowym "exodusem" - psy z głody zaczęłyby zabijać zwierzęta, kraść jedzenie - miejscowi nie cackaliby się z nimi - psy byłyby trute, zabijane maczetami, pałkami, oblewane wrzątkiem, itp... itd... Sytuacja bez wyjścia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz