sobota, 21 lipca 2012

Życie toczy się dalej...

Panorama miasta i okolic, w tle najdłuższy, drewniany most w Tajlandii
Doszliśmy (chyba) do porozumienia.
Gemma i dziewczyny zobowiązały się oddać mi pieniądze za zakupione leki i materiały. W każdym razie, postanowiłem zostać tutaj jeszcze ok 2-3tyg. Mimo wszystko one są tutaj dla zwierząt, i przede wszystkim chcą im pomagać. 
Sanktuarium to, pisząc kolokwialnie - jeden wielki syf... Jedynie bardzo ogólnie posegregowane leki, część nadgryziona przez szczury, cześć zalana deszczem, cześć w złym miejscu, jakieś 3/4 przeterminowane... Chce przeznaczyć ten czas na uporządkowanie tego miejsca. Skatalogować leki, zrobić ich spis. Do tego chce przygotować opisy dla każdego leku, w jakich sytuacjach, dawkach, u jakich pacjentów stosować, zalecenia, przeciwwskazania, itp. Mimo iż Becky twierdzi, ze całkiem dobrze sobie tutaj radziły bez weta, brak nawet podstawowej wiedzy medycznej odbija się na pacjentach... 

Ale, żeby już nie smęcić za dużo :)
Moje miejsce pracy ;)
Moim zadaniem nr 1 jest uporządkowanie tego miejsca pod względem farmakologicznym. Zadanie nr 2 - wprowadzenie podstawowej diagnostyki dermatologicznej. Każdy pacjent z rozległymi zmianami skórnymi jest tutaj wrzucany do 'worka' świerzb, a w  lokalnych warunkach stosuje się niestety iwermektynę. Lek bardzo niebezpieczny, w Europie stosowany jedynie w terapii niektórych ciężkich infekcji. Mamy na miejscu mikroskop, są problemy ze zdobyciem parafiny (nie maja czegoś takiego tutaj w aptekach :/), 
do tego prosta zeskrobina i w 5 minut można postawić diagnozę.


Wczoraj mieliśmy dwa nagle przypadki (nieszczęścia chodzą parami). Kotkę z zatrzymaną akcja porodowa i  psa z 'okiem na wierzchu'. Okazało się, że właściciel kotki wyjechał sobie na kilka dni, zostawiając ją sama w domu. Z nieznanych mi przyczyn (wycieńczenie?), kotka nie była w stanie urodzić sama. I męczyła się tak nie wiadomo ile... Dotarła do nas w bardzo kiepskim stanie. 
Z dróg rodnych wystawały łapki kocięcia, czuć było wyraźny smród rozkładającego się ciała... Płód był martwy... 
Potrójne podanie oksytocyny (przeterminowanej w 2009 roku) nie przyniosło żadnego skutku. Kotka zdawała się nie mieć siły na nic. Podjąłem szybka decyzję o otwarciu jej. W 10 minut psia jadalnia, akurat była pora karmienia, zamieniona została w salę operacyjną. Pomijam fakt zagubienia autoklawu gdzieś przez pocztę i operowanie narzędziami 'wysterylizowanymi' jedynie alkoholem... Sterylizacja aborcyjna (tak się fachowo nazywa ten rodzaj operacji) poszła na szczęście w miarę gładko. W połowie w macicy, w połowie w szyjce znajdował się drugi płód. Również martwy. Po operacji podałem antybiotyk (wysokie ryzyko sepsy) i zacząłem kotkę nawadniać. Dzień później, jest już w całkiem dobrej kondycji; samodzielnie je, pije. Miauczy, domaga się pieszczot, itp. Trzymam kciuki za nią! :)
Drugi przypadek, wspomniany już pies, musiałem ogarnąć równocześnie z kotką. Pies miał problemy z okiem od około tygodnia, właściciel postanowił przyjść dziś... Prawdopodobna przyczyna - zadrapanie / zranienie rogówki i spojówki + odczekanie tygodnia przekształciło coś, co kiedyś było sprawnym narządem wzroku w jedną, wielką infekcję i zapalenie. Oka nie da się już uratować... Właściciel dostał leki przeciwzapalne i antybiotyki do codziennego stosowania. A mnie prawdopodobnie za tydzień czeka operacja amputacji gałki ocznej...

No! Teraz już jesteście na bieżąco :)


Jeden z najmłodszych pacjentów - szczeniak z pojedzeniem kaszlu kennelowego
Jego mamusia. Niestety, z 6-tki młodych, uchował się tylko jeden
Wycieczka do pobliskiego klasztoru obejrzeć ranę psa :)



Pobliska Stupa
I strzegący jej smok...

Budda po raz 1001 ;)






Okoliczne zarośla...

...a w nich tego typu stwory. Moi nowi współmieszkańcy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz